Nie ma, jak u Mamy: Niezwykły (cudowny) różaniec z … fasoli

„Nie ma, jak u Mamy” to nasz radiowy cotygodniowy cykl internetowy, w którym pragniemy przybliżać Matkę Bożą. Jej życie, Jej skuteczne wstawiennictwo, Jej „obecność” w życiu świętych, modlitwy do Maryi, miejsca Jej kultu, a także wizerunki Matki Bożej. Może na wzór św. Maksymiliana, który, jak napisał o. Roman Soczewka – „lubił soboty i radością z tego dnia dzielił się ze współbraćmi zakonnymi, wygłaszając im pogadanki lub konferencje o Matce Bożej Niepokalanej.”

Dziś w ramach naszego cyklu historia niezwykłego różańca… Zachęcamy do lektury. Warto.

***

Z czegóż to ludzie nie robili różańców na przestrzeni wieków ? Jakież przedziwne mieli pomysły, aby okazać swój szacunek i miłość do Najświętszej Panny poprzez ten święty przedmiot. Trudno byłoby zebrać wszystkie, jakie powstały w ludzkich głowach odkąd święty Dominik otrzymał od Niej polecenie, by misję, którą podjął zaczął wspierać różańcem.

Najpierw toczono koraliki z pachnących płatków różanych sklejonych gumą arabską. Potem wystrugiwano je z najlepszych i najszlachetniejszych gatunków drewna rzeźbiąc w nich misterne aplikacje na motywach roślinnych lub wygładzając i nabłyszczając rozgrzanym woskiem, polerując, by miały piękny blask… Potem zaczęto je wytwarzać ze srebra, złota i platyny, z bursztynu i z kości słoniowej, z pereł i szlachetnych kamieni – najdroższych, najpiękniejszych jakie dała natura. Potem ze szkła i z porcelany, z laki, z plastiku i… z pięknych jedwabnych sznurów, na których po mistrzowsku zaplatano supełki, a nawet z koralików obdzierganych koronką wykonaną na szydełku….

Ludzie ubodzy, którzy też chcieli mieć swój różaniec, a nie potrafili wytoczyć malutkich koralików albo nie stać ich było na kupno gotowego, nawlekali na szpagat przewiercone ziarenka grochu albo fasoli, drobne orzeszki lub suszone korale jarzębiny. Wśród więźniów oraz osadzonych w obozach koncentracyjnych, można było spotkać różańce, których korale ugnieciono z miękiszu chleba mimo skromnych, iście głodowych racji.

Ale i dzisiaj można spotkać różańce wykonane z ziarenek fasolowych, tyle że są to oryginalne, niezwykłe ziarna, nazywane fasolkami Najświętszego Sakramentu; ziarna przez wielu traktowane jak bezcenne relikwie.

Dlaczego ? Oto autentyczna, fascynująca historia tej przedziwnej fasoli:

Podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej, kiedy za głównych wrogów ludu uznano duchowieństwo i Kościół katolicki, miało miejsce powszechne prześladowanie kleru oraz niszczenie wszystkiego, co w jakikolwiek sposób wiązało się z Kościołem. W tym czasie na terenie Alzacji, która podczas rewolucji w 1789 r., pod względem administracyjnym była częścią terytorium Francji, wydarzyło się coś, w czym można dopatrywać się wspaniałego Daru, cudu Eucharystycznego, którego owoce można podziwiać aż do dziś. Opowieść o tym zachowaną w przekazach ustnych Alzatczyków, dopiero po upływie aż 200 lat od tamtego pamiętnego wydarzenia, w 1989 roku spisał i opublikował M.F. de Bussang, odświeżając pamięć o tym wydarzeniu i poprzez media nagłaśniając ją aż na cały świat. Oto ona:

„W ogarniętej antykatolicką rewolucją Francji, kiedy prześladowano duchowieństwo, obowiązywał zakaz przechowywania Najświętszego Sakramentu. Proboszcz pewnej małej alzackiej wioski, której nazwa [dziś już] nie jest znana, zaniepokojony wzrastającą falą terroru brygad rewolucyjnych, zagrażających jego parafii, zastanawiał się, gdzie może bezpiecznie ukryć Najświętszy Sakrament. Nie mogąc jednak samemu znaleźć odpowiedniego miejsca, poprosił o radę swoją gospodynię. Kobieta pomimo zagrażającego jej oraz całej wiosce niebezpieczeństwa, wskazała swoją działkę obsadzoną rosnącą na tyczkach fasolą. Tam też ukryto monstrancję z Najświętszym Sakramentem aż do czasu opuszczenia okolicy przez rewolucjonistów.

Jakież było zaskoczenie kobiety, kiedy w jesieni, w czasie zbiorów, odkryła, że na każdym maleńkim ziarenku fasoli znajdują się tajemnicze brązowe znaczki, choć posadziła całe białe nasiona. Zabrała więc kilka fasolek, by je pokazać proboszczowi, który natychmiast rozpoznał w nich wizerunek małej Hostii ukrytej w brązowej, zdobionej monstrancji.

Widząc to, bez wahania oznajmił zdziwionej parafiance: „Droga pani, to jest podziękowanie za pani odwagę i głęboką wiarę. Gdyby Hostie z kościoła zostały odkryte w polu rolnym, gdzie je ukryliśmy, ja i pani zostalibyśmy rozstrzelani, pani dom spalony, a może i cała wieś”.

Wydarzenie związane z cudowną alzacką fasolką przeszło do historii. Także i dzisiaj opowieść o nim jest coraz szerzej rozprzestrzeniana nie tylko dzięki internetowi, ale też dzięki przekazywaniu z rąk do rąk ziarenek fasolki z wizerunkiem monstrancji z maleńką Hostią pośrodku. Bo ta niezwykła fasola plonuje także dziś. Każde z ziarenek ze znakiem Hostii, zasiane w ziemię, po dzień dzisiejszy owocuje z „Bożym znamieniem” jako odmiana niezwykle plenna i wytrzymała, asymilująca się w każdych warunkach i zachwycająca swoją niezwykłością.

Podobnie jak w kościele, gdy podczas adoracji wielbimy wystawionego w monstrancji Pana Jezusa w Hostii świętej lub na procesji Bożego Ciała oddajemy Mu cześć w Najświętszym Sakramencie, tak i to skromne ziarenko ze znakiem Eucharystii, przez wielu otaczane jest prawdziwą czcią, niczym relikwia, jako że znamię jego jest symbolem skrytego w monstrancji żywego Chrystusa. I rzeczywiście, trudno sobie wyobrazić, by można było je ugotować i zjeść niczym zwykłą fasolę. Pomyślano więc o bardziej godnym wykorzystaniu tych szczególnych ziarenek, używając ich do robienia różańców.

JAK ROZMNOŻYĆ i nie zmarnować tego niezwykłego ziarenka, dzieli się swoim doświadczeniem szczęśliwa posiadaczka jedynej takiej fasolki, którą otrzymała w darze.

„Ubiegłej jesieni dostałam od koleżanki jedno ziarenko fasolki Najświętszego Sakramentu z propozycją posadzenia jej na najbliższą wiosnę. Dając mi ją, stwierdziła, że jestem kolejną już osobą, którą obdarowała, ale żadnej z tych, które wcześniej dostały od niej tę fasolkę nie udało się jej rozmnożyć, gdyż posadzona do ziemi „zmarnowała się”. Słysząc to, powiedziałam, że ja spróbuję postąpić tak, jak dzieci uczące się przyrody, które w ramach poznania procesu powstawania rośliny z nasienia, muszą przeprowadzić w domu mini-eksperyment.

Zgodnie z tradycją, która uczy, że fasolę sadzi się „na świętego Stanisława”, tego dnia i ja wzięłam nieduży słoiczek, który przykryłam płatkiem cienkiego bandaża bawełnianego, umocowując go krążkiem cienkiej gumki. Następnie wcisnęłam nieco środek bandaża, aby powstało zagłębienie. Do słoiczka nalałam wodę – tyle, aby fasolka położona we wgłębieniu bandaża, przez całą dobę była w niej zanużona. Fasolkę położyłam na bandażu tak, aby jej znamię było z boku (nie u góry i nie pod spodem), gdyż z niego w górę miała wyjść łodyżka, a korzonki w dół. Ponieważ po zwisających końcach bandaża woda mogłaby samoistnie wypływać ze słoiczka, podwinęłam je do góry ponad gumkę, rozkładając na krawędzi naczynia, a samo naczynie ustawiłam w głębszym spodeczku. Tylko przez jedną dobę fasolka była cała zanurzona w wodzie, potem utrzymywałam taki poziom wody, żeby od połowy wystawała ponad wodę, bo gdyby cała leżała w wodzie, to mogłaby zgnić.

Przez cały tydzień z niepokojem obserwowałam swoje ziarenko, które leżało jak kamienne, nawet nie pomarszczyło się jak inne fasole. Nareszcie po tygodniu pękło i w szparce się ukazał gruby, zielony pęd. Odtąd już bardzo szybko zaczęła się rozwijać. Zielony pęd wystrzelił w górę tworząc łodyżkę, na której zaraz pojawiły się liście, a w dół zaczęły się wysnuwać białe, grube korzonki – cała wiązka. Po trzech dniach łodyga miała już chyba około 15 centymetrów.

Kiedy już łuska prawie odpadała, bardzo delikatnie zdjęłam ją z liścia, na którym zatrzymała się i wyplątałam korzonki z bandaża. Następnie wzięłam specjalną torfową doniczkę*), wsypałam do niej dobrej ziemi formując spory stożek, na którym delikatnie rozłożyłam korzonki, po czym wokoło dosypałam prawie do pełna resztę ziemi nie ubijając jej, i postawiłam na spodeczku wypełnionym wodą, aby doniczka mogła namoknąć razem z ziemią i aby nie zabrała wody z wilgotnej ziemi. Gdy już doniczka była mokra, nadmiar wody wylałam. Tak przygotowaną roślinkę wystawiłam na powietrze, aby zahartowała się, ale na noc znowu zabrałam ją do domu.

Następnego dnia, kiedy zanosiło się na deszcz, postanowiłam ją wysadzić do ogródka w miejscu, które jest częściowo zacienione (nie wystawione na skwar słoneczny). Wykopałam dołek na tyle szeroki, aby swobodnie wpuścić do niego tę doniczkę z rośliną i na tyle głęboki, aby łodyga znalazła się pod ziemią aż do samych liścieni. Po posadzeniu znowu dobrze podlałam ją, a potem jeszcze podlał ją deszcz. Odtąd już „radziła sobie” sama.

Nie muszę chyba mówić o tym, że od początku, każdy etap pracy polecałam Panu Bogu w modlitwie, prosząc, by pobłogosławił to moje maleńkie „przedsięwzięcie”, by nie pozwolił zmarnieć tej roślinie i czuwał nad nią aż do wydania plonu.

Moja koleżanka posadziła cztery fasolki od razu do dużej donicy, dobrze podlewała je i pięknie wzeszły. Teraz mają po dwa duże liście i wyglądają tak samo jak moja. Koleżanka powiedziała jednak, że pozostawi je w tej doniczce i nie będzie przesadzała do ogródka. Nie wiem, czy nie będą miały za mało miejsca, za mało ziemi do „wyżywienia się”, czy w donicy nie będzie za płytko dla korzeni, gdyż są to wysokie rośliny tyczne…?

A dlaczego innym osobom zmarnowały się te fasolki ? Nie wiem… Może dlatego że od razu posadziły je na grządce w ogródku i zaszkodziły im niekorzystne warunki atmosferyczne ? Może za mało były podlewane…? Tak czy inaczej, każdy, kto będzie miał taką fasolkę, może sam sobie wybrać sposób, w jaki poprowadzi ją do wydania plonu.

Tekst, fot. w tekście za: rozaniec.maryjni.pl – w artykule korzystano z następujących źródeł:

http://www.garnek.pl/aklah/11573055/fasolka
http://obrazmojegoserca2.blog.onet.pl/2012/05/22/fasola-z-wizerunkiem-najswietszego-sakramentu/
http://www.aspektpolski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=2972&Itemid=30
http://shalom-miriam.blogspot.com/2012_10_01_archive.html

Na kolejną część naszego cyklu internetowego, „Nie ma, jak u Mamy”, zapraszamy już za tydzień – 19 marca.

 


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Nie ma, jak u Mamy: Maryja i ks. Dolindo
Nie ma, jak u Mamy: Koronka do Krwawych Łez Maryi
Nie ma, jak u Mamy: Koronka do Siedmiu Boleści Maryi – o tę modlitwę prosi nas sama Matka Boża
Nie ma, jak u Mamy: Świadectwo otrzymanej łaski, wyproszonej przez ręce Maryi
Nie ma, jak u Mamy: O różańcu ustami świętych, czyli dlaczego warto odmawiać różaniec
Nie ma, jak u Mamy: Matka Boża Dzieci Nienarodzonych
Nie ma, jak u Mamy: Cudowny medalik – noś go z ufnością na szyi!
Nie ma, jak u Mamy: Dlaczego sobota jest dniem szczególnie poświęconym Matce Bożej?