Wspomnienie Bruno Borgowca, współwięźnia z Auschwitz o o. Maksymilianie
Więzień Polak, Bruno Borgowiec, w Auschwitz numer 1192, był zatrudniony w administracji obozu, ale w tamtym czasie został też przydzielony do opróżniania wiadra i wynoszenia zmarłych z celi numer 18. Wchodził tam każdego dnia. Zostawił on zeznanie, że ile razy otworzył drzwi, zastawał więźniów na modlitwie. I że cały czas dochodziły z celi śpiewy pieśni nabożnych, słychać było odmawianie litanii i różańca, które to prowadził jeden głos, ojca Maksymiliana, a inne głosy mu odpowiadały. Wspomina on:
Można powiedzieć, że obecność Ojca Maksymiliana w bunkrze była potrzebna dla innych. Wpadali w szał na myśl, że nie mogą już wrócić do swoich rodzin, do swoich domów, i krzyczeli oraz przeklinali z rozpaczy. Ojciec Kolbe miał ten dar, że umiał pocieszyć ludzi. Współwięźniowie narzekali i w rozpaczy krzyczeli i nawet przeklinali. Po słowach Ojca Maksymiliana Kolbego jednak uspokoili się i pogodzili ze swoim strasznym losem.
Śp. Ojciec Maksymilian Kolbe trzymał się dzielnie, nie prosił i nie narzekał, dodawał otuchy innym, wmawiał współwięźniom, że uciekinier się jeszcze odnajdzie i zostaną wypuszczeni. Ojciec Kolbe nigdy nie narzekał. Głośno się modlił, tak że i jego współtowarzysze mogli go słyszeć i razem z Nim się modlić.
Z celi, w której znajdowali się ci biedacy, słyszano codziennie głośne odprawianie modlitw, różańca św. i śpiewy, do których przyłączali się też więźniowie z sąsiednich cel. Gorące modlitwy nieszczęśliwych i pieśni do Matki Najświętszej rozlegały się po wszystkich gankach bunkra. Miałem wrażenie, że jestem w kościele…
Przy każdej inspekcji widziano Ojca Maksymiliana Kolbego, gdy już prawie wszyscy inni leżeli na posadzce, jak stojąc lub klęcząc w środku z pogodnym wzrokiem wpatrywał się w przybyszów. Wzrok Ojca Kolbego był zawsze dziwnie przenikliwy. Esesmani nie mogli go znieść i krzyczeli: Schau auf die Erde, nicht auf uns! („Patrz na ziemię, nie na nas!”).
Tak upłynęły 2 tygodnie. W tym czasie zmarli jeden po drugim, aż po trzech tygodniach pozostało tylko jeszcze czterech, wśród nich także Ojciec Maksymilian Kolbe. Wydawało się to władzy za długo, cela była potrzebna dla nowych ofiar, toteż pewnego dnia przyprowadzili kierownika izby chorych, Niemca, przestępcę kryminalnego nazwiskiem Bock, który każdemu po kolei dawał zastrzyki kwasu karbolowego w żyły lewej ręki.
Ojciec Maksymilian Kolbe z modlitwą na ustach podał sam ramię katu. Nie mogąc się przyglądać i pod pretekstem, że mam pracę w kancelarii, wyszedłem z tego miejsca. Zaraz po wyjściu esesmanów i kata powróciłem do celi.
Ciała innych więźniów zastałem leżące na posadzce, zbrudzone i o zrozpaczonych rysach. Ojciec Kolbe siedział na posadzce oparty o ścianę i miał otwarte oczy, z pochyloną w bok głową. Jego ciało było czyściutkie i promieniowało. Jego twarz oblana była blaskiem pogody. Każdego zafascynowałaby ta pozycja i każdy sądziłby, że to jakiś święty.
Za: https://niepokalanow.pl/wiadomosci/historia-archiwum/ja-umre-za-ciebie