O. Maksymilian Kolbe NIE BYŁ antysemitą! Świadectwo br. Innocentego Wójcika, kandydata na ołtarze

Jakim człowiekiem był o. Maksymilian Kolbe? Czy to możliwe, aby stawiane mu zarzuty o antysemityzmie były prawdziwe? Czy człowiek, który oddał życie za drugiego, mógł kogokolwiek nienawidzić? Otóż NIE! Wystarczy sięgnąć po świadectwa osób, które spotkały osobiście Męczennika Miłości. Ich świadectwo jest jednoznaczne: „Miłość ojca Maksymiliana Marii Kolbego do każdego człowieka była wielka, szczególna”.

Zachęcamy do przeczytania pięknego świadectwa świadka życia św. ojca Maksymiliana – brata Innocentego Wójcika, który z założycielem Niepokalanowa przez kilka lat współpracował, a potem misją swojego życia uczynił opowiadanie o nim wszystkim, którzy tylko chcieli posłuchać. Br. Innocenty sam jest obecnie kandydatem na ołtarze. Wiele opowiadanych przez niego historii znajdziemy w książce pt. „Maksymilian jakiego znałem”, która ukazała się w 2023 r. nakładem Wydawnictwa Ojców Franciszkanów w Niepokalanowie. Dziś zachęcamy do przeczytania (lub posłuchania) wspomnień br. Innocentego z okresu II wojny światowej, kiedy to Niepokalanów stał się miejscem schronienia dla wysiedlanych Żydów.

Czyta Paulina Wysocka:


„O. Maksymilian był człowiekiem rozumnym, wykształconym, miał doktoraty z filozofii i teologii. Był również biegły w innych naukach. Ale był też człowiekiem życiowym. Nauka i praktyczne życie szły u niego w parze.

Obcując z nim przez prawie 5 lat w Niepokalanowie, widziało się na co dzień, że posiadał wiele charyzmatów. Dla niego człowiek był najwyższą wartością. Dla człowieka podjął całą swoją pracę zarówno duchową nad sobą, jak i pracę apostolską. Na tym polegała harmonijność jego życia: co dyktowała mu wiara, czynił praktycznie. Jego pasją, potrzebą duszy było szczęście bliźniego. Nie mógł znieść krzywdy drugiego człowieka. „Muszę każde zło naprawić” – mawiał – i może dlatego narażał się na cierpienia zadawane przez innych.

W okresie dwudziestolecia międzywojennego Polacy wiele doznawali krzywd od Żydów przez wyzysk. Nigdy z ust o. Maksymiliana nie słyszałem narzekania na Żydów. Gdy nieraz ktoś pisał przeciwko Żydom, o. Maksymilian nie pochwalał tego. Mówił, że nie można nikogo oskarżać, potępiać; zło należy piętnować, rugować i naprawiać, ale ludzi kochać. Tak było w Niepokalanowie przez cały czas, mimo że nieraz pisma żydowskie pisały paszkwile i oszczerstwa o Niepokalanowie.

Okres drugiej wojny światowej był szczególnym doświadczeniem dla Polaków i dla Żydów. Wiemy, że w planach hitlerowskich było wyniszczenie i Polaków, i Żydów. Gdy Niemcy wkroczyli do Niepokalanowa (19 września 1939 r.), zabrali wszystkich zakonników do obozu. Gdy po trzymiesięcznej niewoli wygnańcy wrócili, Niepokalanów był zajęty przez Niemców (wojsko). Maszyny zrabowane, wywiezione. W grudniu tegoż roku przywieziono około 2000 wysiedlonych Polaków z Poznańskiego i Pomorza oraz 1500 Żydów. Ludzie ci wyrzuceni ze swoich domów często w nocy, słabo ubrani, nierzadko chorzy, z dziećmi – byli w opłakanym stanie. Wyrzuceni z pociągu, przepędzeni do baraków Niepokalanowa, czuli się jak skazańcy.

O. Maksymilian z braćmi zatroszczył się, aby tym ludziom zorganizować jakieś pożywienie i ogrzać mieszkania. Bracia szli żebrać do gospodarzy po wioskach. Inni rozbierali mniej potrzebne szopy, parkany, aby ogrzać zmarzniętych. „Musimy wszystko zrobić, by ulżyć doli tych biedaków wyrzuconych z gniazd rodzinnych, pozbawionych najpotrzebniejszych rzeczy. Zajmijcie się tym, dzieci drogie, bo to nasza misja na najbliższe dni” – mówił o. Maksymilian.

Żydzi byli najbardziej nieszczęśliwi i niezaradni. Jednak atmosfera dobroci i troski o wszystkich przywracała spokój, budziła jakąś nadzieję i lepsze samopoczucie.

O. Maksymilian odwiedzał wysiedlonych i otaczał ich troskliwą opieką. Gdy zbliżały się święta Bożego Narodzenia, u nas było chłodno i głodno. O. Maksymilian prosił braci, aby coś przygotowali dla wysiedlonych, zarówno dla Polaków, jak i Żydów. Był też św. Mikołaj dla dzieci. Bracia kwestowali w tym celu w Warszawie i okolicy.

Łatwiej jest dawać, gdy się posiada, ale wtedy odczuwaliśmy brak żywności. Porcje chleba, a nawet zupy, były wydzielane, aby dla każdego starczyło. Bracia ciężko pracowali w różnych warsztatach, potrzebowali więc pożywienia. Mimo to wydzielało się i dla wysiedlonych Żydów, tak jak dla swoich bliskich. Nie był to jednorazowy gest, ale trwało to dłuższy czas, dopóki Niemcy nie wywieźli wysiedlonych Żydów w nieznane. O. Maksymilian nie bał się Niemców i później kilu Żydów ukrywało się w Niepokalanowie. Często żywiono ich, gdy przychodzili do furty klasztornej.

„Było to przy końcu lipca 1941 roku – wspomina br. Iwo Achtelik – Brat Hieronim Wierzba uratował od rozstrzelania przez gestapowców Żyda, który został następnie przywieziony furmanką do Niepokalanowa. Wycieńczony z głodu, zawszony, był w stanie agonalnym, ledwie zdolny wypowiedzieć słowo. Po wykąpaniu, ubraniu w czystą bieliznę ułożyliśmy go w łóżku. Usługiwałem mu, karmiłem go wraz z braćmi Hieronimem i Tymoteuszem. Gdyśmy go nieco odżywili, opowiadał, że pochodzi z Sochaczewa; miał około 35 lat, był z zawodu szewcem”.

W listopadzie 1940 roku zgłosił się do naszej furty Żyd o nazwisku Wiesenthal i prosił mnie, żebym przedstawił jego prośbę o. Maksymilianowi. Chciał, by mu pozwolono zamieszkać wraz z żoną, Polką, na terenie Niepokalanowa i w ten sposób ukryć się przed Niemcami. Sprawę przedstawiłem o. Maksymilianowi. Ojciec się zgodził, polecił wszystko przygotować i zawiadomić zainteresowanego. Państwo Wiesenthal mieszkali w Niepokalanowie jedenaście miesięcy. Klasztor ich utrzymywał. W dniu 14 października 1941 przyjechali gestapowcy i aresztowali 7 braci i Wiesenthala, zabrali wszystkich do więzienia w Warszawie. Po pewnym czasie otrzymaliśmy wiadomość od Wiesenthala, że znajduje się w więzieniu w Łowiczu i prosi o przysłanie żywności. Br. Longin Chalciński co miesiąc dowoził mu paczki. W maju 1942 roku przyszła wiadomość, że Wiesenthal nie żyje.

Od sierpnia 1944 roku mieszkał w Paprotni trzech Żydów: dwóch starszych wiekiem, jeden młodszy z córką. Starszemu klasztor ofiarował poduszkę. Starszy pracował w miejscowej RGO (Rada Główna Opiekuńcza) w Paprotni, młodszy był zaangażowany w charakterze biuralisty i tłumacza w Ortskommandzie, które mieściło się w jednym z budynków klasztornych.

Niemcy coraz bardziej tropili Żydów, a oni błagali, aby ich ratować, ukryć gdzieś. W Niepokalanowie była legalna organizacja RGO zajmująca się opieką nad ubogimi. Do tej rady przyjmowaliśmy Żydów, aby zacierać ślady, nie dopuszczać podejrzeń i dać im jakieś możliwości życia.

Pomagałem w tym czasie braciom furtianom w rozdawaniu żywności. Wiedzieliśmy, kto kim jest, ale nie można było o tym rozmawiać, bo niebezpieczeństwo było blisko. Wszędzie byli szpiedzy. Wtedy trzeba było wiele wiedzieć, i wiele robić, ale jak najmniej o tym mówić. Czyniliśmy to do ostatniej chwili.

W dniu 17 stycznia 1945 roku, gdy przynieśliśmy duży garnek zupy (około 20 litrów), ci ludzie już czekali. Wtedy spadły pierwsze bomby sowieckie na Niepokalanów. Ludzie z krzykiem rozbiegli się, została tylko jedna ciężko ranna kobieta przy drzwiach kaplicy. Niemcy uciekli i niebezpieczeństwo minęło. Ci ludzie – Żydzi – nie byli już zagrożeni i poszli szukać sobie lepszych warunków życia.

Jest to mała cząstka tego, co Niepokalanów czynił dla Żydów podczas okupacji niemieckiej. Nikt tego nie opisał, nie dzielił się z innymi takimi wiadomościami, bo było to niebezpieczne i mogło narazić na przykre konsekwencje.

Miłość o. Maksymiliana Marii Kolbego do każdego człowieka była wielka, szczególna. Dla drugiego człowieka poświęcał swoje siły, czas, zdrowie, a nawet życie. Już najmniej można mu zarzucać walkę przeciw człowiekowi, kimkolwiek by on był.

O. Kolbe był w wielu krajach, w różnych warunkach i okolicznościach, z różnymi ludźmi, wszędzie i zawsze miłość do człowieka jak do swego brata promieniowała do niespotykanych granic. Pobity w więzieniu i w obozie, przebaczył i mówił: „Dla Niepokalanej gotów jestem więcej wycierpieć”.

Aż sięgnął po najwyższą miarę, oddał życie za brata w obozie oświęcimskim. Nie pytał, kto kim jest, ale dla potrzebującego, dla pragnącego żyć, sam oddał życie na straszną głodową śmierć. Taki był o. Maksymilian Maria Kolbe. Tak uczył i wychowywał swoich braci zakonnych, którzy tłumnie garnęli się do Niepokalanowa, aby podobnie jak on służyć Bogu i ludziom pod sztandarem Niepokalanej.

Brat Innocenty Maria Wójcik, „Maksymilian, jakiego znałem”, Wydawnictwo Ojców Franciszkanów Niepokalanów 2023, str. 232-236.

Książka jest dostępna TUTAJ.


Brat Innocenty Maria Wójcik był świadkiem życia św. Maksymiliana Kolbego, jego wiernym uczniem. Po jego śmierci wcielał w życie ideał Rycerstwa Niepokalanej. Urodził się 30 listopada 1918 roku w Słaboszowie. Do Zakonu Franciszkanów i klasztoru w Niepokalanowie wstąpił 24 maja 1935 roku. Tam spędził całe swoje życie, z wyjątkiem 2 lat pobytu w komunistycznym więzieniu, gdzie trafił za wydanie książki o objawieniach w Fatimie. Był m.in. archiwistą, któremu zawdzięczamy zachowanie dokumentacji o św. Maksymilianie. Był jednym z najbliższych współpracowników Ojca Kolbego. Propagował w Polsce Rycerstwo Niepokalanej poprzez spotkania, wykłady i osobiste świadectwo. Prowadził ośrodek Rycerstwa Niepokalanej w Niepokalanowie i pomagał ludziom pogłębiać ideę poświęcenia się Niepokalanej. Zmarł 18 listopada 1994 r. w Niepokalanowie. 8 września 2022 r. w Niepokalanowie uroczyście otwarto proces beatyfikacyjny br. Innocentego.