14 sierpnia – wspomnienie św. Maksymiliana|81. rocznica śmierci

„Gdy otwarłem żelazne drzwi już nie żył, ale wyglądał jak żywy. Twarz jakoś dziwnie promieniowała. Oczy szeroko otwarte, wpatrzone w jeden punkt. Cała postać jakby w zachwycie. Tego widoku nigdy nie zapomnę” – Bruno Borgowiec, pisarz podziemnego bunkra

„Wyobraźcie sobie, jak będziemy szczęśliwi na łożu śmierci, kiedy będziemy mogli z całą szczerością stwierdzić: O Niepokalana, za sprawą Twego miłosierdzia poświęciłem Ci całe moje życie, dla Ciebie pracowałem, dla Ciebie cierpiałem, i teraz dla Ciebie umieram. Jestem Twój! Jaki spokój, jaka cudowna radość wypełni nasze serce w nadziei, że Ją szybko ujrzymy” – Św. Maksymilian Maria Kolbe

***

Dziś, 14 sierpnia obchodzimy wspomnienie św. Maksymiliana (u franciszkanów konwentualnych święto), a także 81. rocznicę śmierci założyciela Radia Niepokalanów. Zapraszamy do lektury tekstu, przybliżającego ostatnie chwile życia oraz śmierć ojca Maksymiliana. Na początek kilka dat:

17 lutego1941 – O. Maksymilian aresztowany przez gestapo i uwięziony na Pawiaku w Warszawie

28 maja 1941 – O. Maksymilian przywieziony w transporcie do niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Auschwitz. Otrzymuje numer 16670

29 lipca 1941 – Podczas wybiórki na śmierć głodową O. Maksymilian wyraża gotowość zastąpienia więźnia Gajowniczka. Skazańcy zostają zamknięci w bunkrze głodowym bloku 13. (W trakcie pobytu O. Maksymiliana w celi głodowej w KL Auschwitz nastąpiła zmiana numeracji bloków. Od 9 VIII 1941 r. blok 13 ma numer 11)

14 sierpnia 1941 – O. Maksymilian zostaje zabity zastrzykiem trucizny (fenolu)

15 sirpnia 1941 – Spalenie zwłok O. Maksymiliana w krematorium I obozu Auschwitz

Wspomnienie z ostatnich chwil życia Ojca Maksymiliana, napisane przez ks. Konrada Szwedę w Dachau. Rycerz Niepokalanej 11/1945, s. 74-75; 12/1945, 94-97 za: niepokalanow.pl 

Ojciec Kolbe ofiaruje swe życie

Na bloku 14, na którym był Ojciec Kolbe, zdarzył się wypadek, który wstrząsnął całym obozem oświęcimskim i krwawo zapisał się w jego dziejach. Oto uciekł jeden z więźniów. Wówczas panował w obozach zwyczaj, że za ucieczkę jednego, 15 z danego bloku skazywano na karę śmierci przez zagłodzenie w podziemnym bunkrze. Z czasem zredukowano tę liczbę do 10. Strach i przerażenie ogarnęło zgłodniałych i słabych więźniów, gdy wieczorem apel nie zgadzał się. Co będzie? Czy znowu wybierka na śmierć? A może całonocna stójka? W pozycji na baczność stoją wszystkie bloki przez trzy godziny. Koło godziny 9 wieczorem ku zdziwieniu wszystkich pada rozkaz: „Rozejść się”. Blok 14 zostaje za karę bez kolacji. Zawartość z jedzeniem wylano. Z niepewnością i strachem kładł się każdy do nocnego snu, czekając dalszego rozwoju wypadków.

Następnego dnia po rannym apelu komanda wyruszyły do pracy. Blok 14 pozostaje na placu apelowym. Pod silną eskortą esesmanów, bici kolbami i batogami, stoją nieszczęśliwi więźniowie przez cały dzień, narażeni na spiekotę słońca lipcowego. Straszny to był dzień. Więźniowie mdleli z pragnienia, słaniali się na ziemię. Wynoszono ich z szeregów i rzucano na jedną kupę. Nie wolno było przynieść wody, ani ich odnieść do szpitala obozowego. Od żaru słońca twarze stojących puchły, a oczy mgłą zachodziły. Koło godziny 3 krótka przerwa na obiedni posiłek i dalsza stójka do wieczornego apelu. Wał omdlałych i nieprzytomnych rósł z każdą chwilą. Jakie cierpienia fizyczne i duchowe przechodził Ojciec Maksymilian Kolbe, trudno powiedzieć.

Wieczorem schodzące z pracy do obozu komanda z politowaniem patrzyły na los swych kolegów, którym pomóc nie mogli. Odbywa się wieczorny apel. Po apelu dowódca obozu Fritsch w otoczeniu raportführera Palitzscha i esesmanów zbliża się do bloku 14. Pada komenda baczność.

Głęboka cisza zaległa obóz. Wszystko w drżeniu i naprężeniu czeka, co będzie się działo. Dowódca obozu taki wydaje rozkaz. „Ponieważ zbiegły wczoraj więzień dotychczas nie został odnaleziony, 10 spośród was pójdzie na śmierć”. Przerażenie śmiertelne padło na wszystkich. Kto pójdzie? Na kogo padnie los. Dowódca obozu przechodzi wzdłuż pierwszego szeregu, patrzy na twarze więźniów i wskazuje ręką na tego czy innego. Natychmiast zapisuje się numer wskazanego, i każe mu się ustawić na końcu bloku, „Pierwszy szereg trzy kroki naprzód marsz”, pada rozkaz! Następny szereg, trzeci, czwarty i tak przechodzi wzdłuż wszystkich szeregów, wybierając sobie 10 ofiar.

Odetchnęli lżej ci, których minął straszny los. Niewypowiedziany ból ściska serca tych, którzy po raz ostatni oglądają twarze swych kolegów. Przy odejściu słychać szeptem wypowiedziane słowa: „Do widzenia kolegom”, tak żegna się jeden. „Idę na śmierć za Polskę”, mówi drugi. „Jak bardzo mi żal żony i dzieci, które osierocę”, dodaje trzeci. Te ostatnie słowa jakoś dziwnie podziałały na Ojca Maksymiliana. Uczuł w swym sercu ogromne współczucie. Za wszelką cenę pragnie tego człowieka ratować.

Wybór 10 skończony. Wtem jakieś wielkie poruszenie. Oto z szeregów wychodzi człowiek, kierując swe kroki bezpośrednio do dowódcy obozu. Cóż to? Czego on chce? Podnoszą się na palcach, naprężenie wzrasta do niebywałych granic… To Ojciec Maksymilian Kolbe – szepcą ci, którzy go znają. A on wyprostowany jak struna z majestatycznym spokojem na twarzy staje przed dowódcą obozu i mówi: „Chcę pójść na śmierć za owego ojca rodziny! Proszę przyjąć ofiarę mego życia”!

Dowódca obozu zmieszany taką postawą więźnia, pyta się: „Zawód”? – „Ksiądz katolicki” – pada odpowiedź. „Dlaczego to czynisz?”. „Ów ojciec więcej potrzebny dla swej rodziny, niż moje sterane wiekiem i pracą życie dla społeczeństwa”! Dowódca zmierza go swym bystrym, krogulczym wzrokiem od stóp do głowy i po chwili zastanowienia się wypowiada słowa: „Zgadzam się”! Natychmiast zapisano numer Ojca Kolbego i przyłączono do grupy skazańców na miejsce owego ojca rodziny. Trzech esesmanów odprowadza wybranych do podziemnego bunkra karnego bloku, umieszczając po trzech, czterech w ciemnej celi.

Apel się kończy. Blokom kazano się rozejść. Cały obóz pod wrażeniem dzisiejszego wieczornego zdarzenia, na ustach wszystkich nazwisko Ojca Kolbego. I, którzy stali bliżej i byli świadkami tej sceny opowiadali innym stojącym na przeciwległym krańcu placu apelowego. Ojciec Kolbe bohaterską postawą i dowolną ofiarą z życia swojego zaimponował więźniom wszystkich narodowości obozu oświęcimskiego. Nawet kapowie niemieccy nie mogli wyjść z podziwu dla takiej postawy kapłana polskiego.

Tymczasem w ciemnym bunkrze, z dala od oczu ludzkich, Ojciec Kolbe spełniał swą ofiarę. Powoli dopalała się lampa jego życia. Skazanych do bunkra uśmiercano przez powolne głodzenie. Codziennie zbieramy się, księża, by śledzić dalszy bieg wypadków Ojca Kolbego i wspólnie modlić się do Boga o wytrwałość dla niego. Zaraz następnego dnia poszedłem na blok karny 13, by dowiedzieć się szczegółów o dalszym losie Ojca Kolbego. Blokowy na moje pytanie co się z nim dzieje – zmierzył mnie groźnym spojrzeniem i dodał: „Czy chcesz dostać się do karnej kompanii? Czy nie wiesz, że o los tych ludzi pytać się nie wolno?” Po nieudanej próbie poszedłem na blok 14, gdzie od pisarza blokowego dowiedziałem się, że Ojciec Kolbe nie jest już w ewidencji bloku, lecz oficjalnie przeniesiono go na blok 13. Był to dla mnie jasny dowód, że wszelka nadzieja zobaczenia się z nim, czy wydostania go, znikła zupełnie. Wiedzieliśmy tylko to, że żyje, gdyż do kancelarii głównej nie wpłynął jeszcze meldunek o jego śmierci.

Po blisko trzech tygodniach dnia 14 sierpnia ktoś wywołuje mnie z izby chorych. To kolega z głównej kancelarii przynosi smutną wiadomość: „Otrzymaliśmy meldunek o śmierci Ojca Maksymiliana Kolbego w bunkrze”. Z całą izbą chorych odmówiłem o spokój jego duszy wspólne modlitwy i wygłosiłem krótkie wspomnienie pośmiertne, podnosząc jego działalność dla społeczeństwa polskiego na niwie religijnej i heroiczną ofiarę z własnego życia. Zmarł w wigilię Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny swej Patronki Niepokalanej, której przez całe życie tak wiernie służył.

W samym dniu Jej święta odbył się jego „pogrzeb”, to znaczy wyciągnięto zwłoki jego z kostnicy więziennej, w drewnianej skrzyni zaniesiono do krematorium i spalono.

Kiedy po kilku dniach spotkałem pisarza podziemnego bunkra p. Borgowca, pytałem się, w jakich warunkach zmarł Ojciec Maksymilian Kolbe. „Ach ten ksiądz – odpowiada – który przybył wówczas wśród tych dziesięciu? Przez cały czas nadzwyczaj po męsku się zachowywał. Codziennie dochodziły nas z poza żelaznych drzwi piękne melodie pieśni do Matki Najświętszej. Do ostatniej chwili nie stracił swego wesołego usposobienia i promiennego optymizmu. Taką postawą podtrzymywał zrozpaczonych i upadających na duchu kolegów”.

Co do jego śmierci taką uwagę robi ów pisarz: „Gdy otwarłem żelazne drzwi już nie żył, ale wyglądał jak żywy. Twarz jakoś dziwnie promieniowała. Oczy szeroko otwarte, wpatrzone w jeden punkt. Cała postać jakby w zachwycie. Tego widoku nigdy nie zapomnę”.

Taką śmiercią zginął Ojciec Maksymilian Kolbe, promotor ruchu Rycerstwa Niepokalanej w Polsce, założyciel polskiego i japońskiego Niepokalanowa, prawdziwy rycerz Niepokalanej.

Za: niepokalanow.pl
Fot. ostatnie zdjęcie przed aresztowaniem. Bracia franciszkanie ogolili o. Maksymiliana i zachowali włosy z brody, przewidując, że założyciel Niepokalanowa może zostać świętym. Są to jedyne relikwie św. Maksymiliana /archiwum Niepokalanowa