„Zwykła blaszka”… – z cyklu Ewy Liegman: Przypowieści o śmierci, przybliżające do wieczności…

„W końcu ją zapytałam, jak to robi, że ma taki humor, na oddziale w którym ludzie umierają ze strachu bardziej niż na nowotwór… ona uśmiechnęła się i wyciągnęła z szuflady zwykłą blaszkę, medalik”.

Poniżej piękny tekst p. Ewy Liegman* o wartości Cudownego Medalika…  Zapraszamy do lektury.

Więcej tekstów Pani Ewy, a także wywiad z Nią, który przeprowadziła Katarzyna Bodych: TUTAJ
***
Największą zarazą jest strach. Dowiedziałam się tego pierwszy raz 10 lat temu, gdy trafiłam na oddział onkologii. Parę miesięcy po diagnozie, że mam raka i 50/50 szans na wyzdrowienie i przed sobą długą drogę. Na równi pochyłej. Ciągle się spada w dół, w dół, w dół, a potem trzeba poobijanym wdrapywać się pod górę.

Panicznie bałam się śmierci całe życie i dopadło mnie w najgorszym możliwym momencie. Miałam małe dzieci i męża w rozjazdach.
Strach ma to do siebie, że jeśli nic z nim nie robisz to codziennie rośnie i się rozrasta. W tempie szybszym niż nowotwór. Obezwładnia i swoimi mackami ogarnia myśli, zabiera spokojne sny, kradnie wszystkie chwile, ma wpływ na wszystko w Tobie: tętno serca, zimne dłonie.
Zmienia się już nie w uczucie lęku, które ma nas ostrzec przed ewentualnym zagrożeniem, ale w permanentny stan piekła.
Z którego nie ma gdzie uciec.

Po nieudanym cyklu chemii trafiłam na oddział, by mi część mnie wycieli. Spanikowana tak bardzo, że tego nie da się opisać, choć przez lata udało mi się nauczyć to wszystko skrywać. Strach jest jak oprawca, który krzywdzi Cię codziennie przez lata, ale przy innych ludziach mobilizuje, by go ukryć.

Obok mnie na sali leżała starsza Pani. W ogóle o sobie nie mówiła, choć widać było, że się będzie zaraz ze świata zawijać. Wciąż zadawała mi pytania i przykrywała mnie współczuciem jak ciepłą kołdrą, termoforem. Pytała o moje dzieci i męża. Głaskała słowami jak kiedyś moja mama, gdy w gorączce leżałam i chorowałam na zwykłą anginę. No i o mnie zadawała pytania. Patrzyła na mnie i mnie znieczulała. Skuteczniej niż anestezjolog. Bo całą sobą w jej spokoju opowiadała o świecie, którego nie znam. A przecież obok mnie leżała.

W końcu ją zapytałam, jak to robi, że ma taki humor, na oddziale w którym ludzie umierają ze strachu bardziej niż na nowotwór… ona uśmiechnęła się i wyciągnęła z szuflady zwykłą blaszkę, medalik. Miała ich tam trochę, rozdawała, gdzie się da. Powiedziała, że jest rycerką. Ja tego nie rozumiałam. Coś tam kiedyś słyszałam, ale z zacofaniem mi się kojarzyło i ciemnogrodem. Pamiętam ten medalik z dzieciństwa. Moja babcia też go nosiła.

Starsza Pani powiedziała, że ludzie dzisiaj nie mają wiary, a najważniejsze sprawy są bardzo proste. „Weź go. Nawet jak nie wierzysz. Ściśnij go zawsze kiedy się boisz. Strach ściska Cię mocno, ale nie ma dostępu do nieba. Musisz się Armią z Wysoka otoczyć. To prosty, a cudowny medalik. Na odwrocie dwa serca: jedno przebite mieczem Matki Bożej, drugie płonące, w koronie cierniowej Jezusa. Nikt na świecie tak Cię nie zrozumie jak Oni. Ja stara, a chowam się za Nimi jak mała dziewczynka i robię się lekka”.

Po kilku dniach zmarła. Nie przenieśli jej do innej sali. Parawanem zasłonili. Ja poprosiłam, czy mogę się pożegnać, bo zdążyłyśmy się zaprzyjaźnić. Po śmierci miała tak wielki spokój na twarzy, jeszcze większy niż za życia… i na szyi ten sam medalik. Jej twarz wyglądała jakby świeciła.

A ja doświadczyłam czegoś bezcennego. Poczułam jakby wielki kamień spadł z mojego serca. Dopóki śmierci nie doświadczyłam bałam się jej. Co za oszustwo! Więzienie w mojej głowie, w które dałam się wtrącić. I gniłam tam nieszczęśliwa. Starsza pani, nieznajoma mi pokazała życiem i śmiercią, że nie ma się czego bać…

Serce przestało bić, za życia nie biła się z myślami, a bił z niej tak wielki spokój, że chciałabym bardzo dać go wszystkim na świecie, kiedy pandemia strachu nas zabija… Nigdy nie dostałam czegoś cenniejszego. Starsza Pani była oświecona. Zostawiła mi spadek, choć nie byłam spokrewniona. I dziś w rocznicę objawień cudownego medalika we Francji… chcę Ci go dać, byś i Ty wyrwał się ze szpon strachu… i znalazł swoją drogę, by przestać się bać. ❤

Ewa Liegman*
W podziękowaniu za Rycerstwo Niepokalanej Św. Maksymiliana Kolbe, niezwykłego Polaka.
Z cyklu: przypowieści o śmierci a więc zbliżające nas do wieczności

*Ewa Liegman – kobieta żywiołowa i refleksyjna. Lubi podróżować, ma za sobą wyprawy do Mongolii, Kenii i Nepalu. Jest aktywną działaczką społeczną, pomysłodawczynią i realizatorką licznych akcji charytatywnych. Jest prezesem hospicjum dla dzieci. Realizuje projekty na rzecz osób zmagających się z ciężką chorobą, stratą i żałobą. Organizuje spotkania i warsztaty dla uczniów, studentów, personelu medycznego, zespołów pracowniczych, więźniów na temat „Jak przebudzić się do pełni życia” /za: bratnizew.pl/