Nie ma, jak u Mamy: Wielka Sobota Matki Boskiej

„Nie ma, jak u Mamy” to nasz radiowy cotygodniowy cykl internetowy, w którym pragniemy przybliżać Matkę Bożą. Jej życie, Jej skuteczne wstawiennictwo, Jej „obecność” w życiu świętych, modlitwy do Maryi, miejsca Jej kultu, a także wizerunki Matki Bożej. Może na wzór św. Maksymiliana, który, jak napisał o. Roman Soczewka – „lubił soboty i radością z tego dnia dzielił się ze współbraćmi zakonnymi, wygłaszając im pogadanki lub konferencje o Matce Bożej Niepokalanej.”

W Wielką Sobotę, Kościół zwraca uwagę na Maryję, która jako jedyna w Wielką Sobotę przechowała wiarę Kościoła, kiedy to wszyscy uczniowie i Apostołowie Chrystusa uciekli, dlatego właśnie dziś proponujemy naszym Słuchaczom/Czytelnikom tekst/rozważanie bł. ks. Michała Sopoćko na temat Wielkiej Soboty, przeżywanej przez Maryję.

***

„A duszę twoją własną przeniknie miecz,
by wyszły na jaw zamysły serc wielu” (Ł. 2, 35).

„Stała Matka Boleściwa” przez cały Wielki Piątek, ale w Wielką Sobotę boleść jej silniej jeszcze wdarła się w głąb duszy, a stało się to pod wpływem wspomnień i rozważań życia Pana Jezusa i jego bolesnej męki. Boleść i smutek są to uczucia ujemne, powstające w nas z powodu utraty dobra. Paraliżują one wszystkie władze człowieka i czynią go niezdolnym do jakiegokolwiek działania. Im większe było dobro utracone, tym potężniej boleść i smutek działa na duszę. A czyż mogła Maryja posiadać jakieś dobro większe od swego Boskiego Syna? Czy ktokolwiek mógł go w jej życiu zastąpić? Boleść każdej matki po utracie dzieci jest wielka, prawie niezrównana, tym bardziej jeżeli utraci jedyne dziecko. A tu Maryja utraciła nie zwykłego jedynaka, ale Boga – Człowieka. Toteż możemy sobie tylko wyobrazić w przybliżeniu, jak bardzo odczuwała tę stratę.

Boleść zawsze była na świecie, ale nie zawsze była ona połączona z miłością, która tamtą pogłębia i potęguje. Im bardziej kochamy osobę utraconą, tym bardziej odczuwamy boleść i smutek po niej. Nikt zaś nie miał i mieć nie będzie takiej miłości w swym sercu, jaką miała Niepokalana Dziewica do swego jednorodzonego Syna, którego kochała nie tylko jak matka kocha swe dziecko, ale jako Syna Bożego, zwiastowanego i poczętego za sprawą Ducha Świętego. Otóż ta miłość niezrównana Maryi do Pana Jezusa jeszcze bardziej potęgowała jej smutek i boleść. U nas rzadko kiedy łączy się miłość z boleścią: cierpimy bez miłości, a kochamy zwykle bez boleści. Ale odkąd te dwa uczucia w Sercu Niepokalanym Maryi stopiły się z sobą w jedno, boleść spotęgowała się w takim stopniu, ze normalnie stała się nie do zniesienia Była to bowiem boleść przewyższająca wszystkie boleści, jakie kiedykolwiek ludzie przeżywali i będą przeżywali.

W żadnym sercu ludzkim nie było tyle miłości, ile w Sercu Niepokalanej Dziewicy — i w żadnym sercu ludzkim nie było i nie będzie tyle boleści i smutku, ile było w Sercu Matki Boskiej. Ta boleść u niej była zawsze złączona z miłością: powstała w chwili, gdy Maryja zgodziła się być Matką Boga, — spotęgowała się, gdy usłyszała straszną przepowiednię Symeona, a po utracie Syna doszła do najwyższego napięcia

Jak Maryja mogła przeżyć tak ogromny ból? Jaka jest tajemnica siły jej duszy? Tajemnicą siły duszy Maryi Najświętszej były dwie pewności, łączące się z ufnością w miłosierdzie Boże. Przede wszystkim Maryja miała pewność, ze śmierć jej Syna jest konieczna do zbawienia ludzkości Ona wiedziała, że słowo Przedwieczne nie w innym celu przyjmuje ciało w jej niepokalanym łonie, jak tylko po to, by w tym ciele cierpieć i umrzeć straszną śmiercią krzyżową za grzechy całej ludzkości. A więc boleść Maryi łączyła się nie tylko z miłością ku jej Synowi, ale również i z miłością Matki Miłosierdzia ku ludziom, ku całemu rodzajowi ludzkiemu, a więc i ku mnie i ku tobie. Pan Jezus z miłości ku nam cierpi i umiera, a Maryja z miłości ku nam zgadza się na tę mękę Syna i na straszną śmierć krzyżową, a tym samym zgadza się cierpieć z Synem razem — cierpieć dla naszego zbawienia. A miłość jest silniejsza od śmierci.

Drugą tajemnicą siły duszy Maryi była pewność, że Pan Jezus nie tylko umrze, jak umierają wszyscy ludzie, ale że śmiercią swoją pokona śmierć i po trzech dniach zmartwychwstanie. Ona słyszała, jak Zbawiciel zapowiadał swoją śmierć, ale zarazem zapowiadał i zmartwychwstanie. „Oto wstępujemy do Jerozolimy, a Syn Człowieczy będzie wydany przedniejszym kapłanom i uczonym w Piśmie i starszym, a skażą go na śmierć i wydadzą poganom. I będą się z niego naigrawać i plwać na niego. I ubiczują go i zabiją, a dnia trzeciego zmartwychwstanie” (Mk 10, 33 – 34). Podczas gdy tragedia męki Chrystusa Pana się rozwijała i dosłownie spełniały się wszystkie przepowiednie dotyczące najmniejszych szczegółów, Maryja rozważała i porównywała je z faktami, a teraz po dokonaniu się wszystkiego, mimo niewymownej boleści i smutku, poddawała się woli Bożej, oczekując spełnienia się obietnicy zmartwychwstania.

Cierpienia Maryi rozpoczęły się z cierpieniami Pana Jezusa. Wprawdzie cierpiała ona od lat dziecinnych z tęsknoty za obiecanym Mesjaszem i niewiastą, która ma być matką obiecanego Odkupiciela, nie wiedząc jeszcze, że właśnie ona jest tą wybraną. Dowiedziała się o tym przy Zwiastowaniu, a przy Ofiarowaniu Syna swego w świątyni poznała, że jej Syn ma być mężem boleści, zapowiedzianym przez Izajasza, a ona — Matką Bolesną. Odtąd miała wciąż przed oczami krzyż z cierpiącym na nim swym Synem i słyszała urągania i szyderstwa przeciwko niemu. Gdy pastuszkowie dary mu składali, ona słyszała lud wołający: „Ukrzyżuj go!”. Patrząc na mędrców u kolebki jego klęczących, widziała Pana Jezusa w cierniowej koronie i w purpurowym łachmanie, z trzciną w ręku, a przed nim szydzących z niego żołnierzy rzymskich. Obraz tej męki stał ciągle przed jej oczyma, a teraz po dokonaniu wszystkiego spotęgował się jeszcze bardziej.

* * *

Matko Miłosierdzia, coś wybrała mię za dziecko swoje bym się stał bratem Jezusa, którego opłakujesz po złożeniu do grobu! Wczuwam się w twoje niezmierzone i niewypowiedziane boleści, chciałbym w czymkolwiek im ulżyć i ciebie w tym smutku pocieszyć. Otóż wspomnij, że jestem drugim Jezusem, synem twoim, chociaż tylko przybranym. Nie zważaj na moją słabość, niestałość i niedbalstwo, które opłakuję bez przerwy i wyrzekam się ich ustawicznie. Ale wspomnij na wolę Pana Jezusa, który mię oddał pod Twoją opiekę. Spełnij tedy względem mnie niegodnego swe posłannictwo, dostosuj łaski Zbawiciela do mojej słabości i bądź dla mnie zawsze Matką Miłosierdzia!

Tekst bł. ks. Michała Sopoćko za: http://www.milosierdzie.info.pl/


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Nie ma, jak u Mamy: „Rekolekcje z Maryją” ojca M. Kopczewskiego – do odprawiania w domu
Nie ma, jak u Mamy: Zaufajcie Maryi!
Nie ma, jak u Mamy: Niezwykły (cudowny) różaniec z… fasoli
Nie ma, jak u Mamy: Maryja i ks. Dolindo
Nie ma, jak u Mamy: Koronka do Krwawych Łez Maryi
Nie ma, jak u Mamy: Koronka do Siedmiu Boleści Maryi – o tę modlitwę prosi nas sama Matka Boża
Nie ma, jak u Mamy: Świadectwo otrzymanej łaski, wyproszonej przez ręce Maryi
Nie ma, jak u Mamy: O różańcu ustami świętych, czyli dlaczego warto odmawiać różaniec
Nie ma, jak u Mamy: Matka Boża Dzieci Nienarodzonych
Nie ma, jak u Mamy: Cudowny medalik – noś go z ufnością na szyi!
Nie ma, jak u Mamy: Dlaczego sobota jest dniem szczególnie poświęconym Matce Bożej?