Nie ma, jak u Mamy: Świadectwo uzdrowienia za przyczyną Matki Najświętszej

„Nie ma, jak u Mamy” to nasz radiowy cotygodniowy cykl internetowy, w którym pragniemy przybliżać Matkę Bożą. Jej życie, Jej skuteczne wstawiennictwo, Jej „obecność” w życiu świętych, modlitwy do Maryi, miejsca Jej kultu, a także wizerunki Matki Bożej. Może na wzór św. Maksymiliana, który, jak napisał o. Roman Soczewka – „lubił soboty i radością z tego dnia dzielił się ze współbraćmi zakonnymi, wygłaszając im pogadanki lub konferencje o Matce Bożej Niepokalanej.”

Tuż przed Świętem Miłosierdzia Bożego, które przypada jutro, warto przypomnieć, że Chrystus jest miłosierny, a także Maryja jest Matką Miłosierną. Pragnie pomóc każdemu z nas. Niech poniższe świadectwo, zaczerpnięte ze strony rozaniec.maryjni.pl, a tak naprawdę z „Rycerza Niepokalanej” będzie tego dowodem… :

„…Historia, którą pragnę się podzielić, jest świadectwem potęgi, miłości i dobroci Pana Boga oraz tego, że także dziś Chrystus uzdrawia ludzi.. Dotyczy to naszej córeczki Weroniki… Gdy Weronika miała sześć lat, rozchorowała się nagle Był to dzień 8 grudnia, uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP. Miała gorączkę, bolało ją gardło, dostała wysypki. Do szpitala wieźliśmy ją w pierzynce, w samej bieliźnie i w skarpetkach, ponieważ odpadała jej skóra. Diagnoza była jednoznaczna: Weronika miała zespół Lyella (czyt.Leja), czyli toksyczną nekrolizę naskórka. Gdy została uśpiona, rozpoczęła się walka o jej życie. Wraz z mężem nie mogliśmy zrobić nic, nawet przytulić czy choćby dotknąć. Pozostawała nam tylko wiara i nadzieja, że wszystko będzie dobrze.

Lekarze powiedzieli nam, że choroba naszej córki jest chorobą śmiertelną, niezwykle rzadką i że nie ma na nią żadnego leku. Weronika miała już wtedy zapalenie płuc i oskrzeli. Temperatura jej ciała wynosiła 30 st. Celsjusza. Wchodziła w fazę hipotermii. Dawano jej 3% szans na przeżycie, nie mówiąc o powikłaniach. Nieuniknione były zakażenia bakteryjne. Przy utracie 30% naskórka, na pewno zostałyby blizny. Weronika nie miała go nawet w 70%, a leczono ją tak, jakby nie miała go wcale. Żaden jej narząd nie miał błony śluzowej, czyli pozostawał bez ochrony. Gdyby choć jeden z nich pękł, spowodowałoby to wylew i śmierć. Oczy były całe czarne bez białek i tęczówki, z ubytkami w rogówce. Dowiedzieliśmy się, że przy tej chorobie, przy braku błon śluzowych, powieki przyrastają do gałek ocznych.

Weronika puchła, potem chudła i tak w kółko. Wyniki były fatalne. Krwawiły jej wszystkie wnętrzności, a krew odsysano przez usta. Nasza córka była cała owinięta bandażami, wyglądając jak jedna wielka rana. Miała arytmię serca, skoki ciśnienia, dostała cukrzycy i sepsy. Dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia pani doktor powiedziała nam, że to skrajna postać tej choroby, bo zwykle nie obejmuje ona owłosionych części ciała. U Weroniki objęła ona całe ciało, ścięto jej włosy i wprowadzono w stan śpiączki farmakologicznej.

Wtedy właśnie rozpoczęła się fala modlitw. W intencji uzdrowienia Weroniki zaczęto odprawiać Msze św.. Nasi znajomi bez cienia wstydu prosili swoich znajomych, sąsiadów, księży, zakonników, kolegów w pracy o modlitwę. Weronikę uśpiono w środę po południu, a już w piątek odprawiono pierwsze msze w jej intencji w Polsce, w Afryce dzień później. Misjonarze z całego świata informowali, gdzie i w jakiej formie będą się modlić o zdrowie naszej córki. Czasem Pan Bóg działa w sposób nieoczekiwany. Stawiał na naszej drodze wiele życzliwych osób. Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, wierzę, że były to anioły pod postaciami ludzi.

Pewna pani spotkała nas 18 grudnia w sanktuarium w Łagiewnikach i spytała, czy modlimy się na różańcu. Dała nam też nowennę Pompejańską. Spotkaliśmy tę kobietę tylko jeden raz. Lekarze powiedzieli mi żebym nie przyjeżdżała do córki do szpitala ze względu na mój stan błogosławiony (dziewiąty miesiąc ciąży i niecałe trzy tygodnie do terminu porodu). Ja jednak mimo wszystko przyjechałam do niej 31 grudnia. Gdy mówiłam jej, że przez jakiś czas mnie nie będzie, bo urodzę jej siostrzyczkę, z jej oczu pierwszy raz, od kiedy była w szpitalu, popłynęła nie krew, a łzy.

Następnego dnia, w uroczystość Bożej Rodzicielki Maryi, 1 stycznia, przyszła na świat nasza młodsza córka, Wiktoria. I tego dnia zaczął się przełom. Weronika zaczęła zdrowieć. Po pierwszej sobocie stycznia lekarze powiedzieli, że nie ma zagrożenia życia ze strony zespoły Lyella. Nie wiedzieli tylko, czy Weronika będzie widzieć. W kolejnych dniach zaczęła schodzić jej opuchlizna, zęby wracały na swoje miejsce, odpadała stara brązowa skóra, a pod spodem pojawiła się nowa różowa i w pełni zdrowa.

Lekarze podjęli decyzję o wybudzeniu Weroniki. Trwało ono około trzech tygodni. Zaczęła mrugać oczami. Mówiono nam, że skóra się regeneruje, to samo dzieje się z jej wnętrznościami, ale mogą być potrzebne operacje, bo możliwe jest wystąpienie zrostów. W tym czasie Weronika zaczęła widzieć. Na nowo uczyła się mówić, choć sprawności ruchowej nie odzyskała od razu, ze względu na długi czas unieruchomienia mięśni.

Na oddziale anestezjologii Weronika leżała do 22 stycznia. Wtedy okazało się, że jest najzdrowszym dzieckiem na oddziale, więc przeniesiono ją na oddział dermatologii. Gdy pani doktor weszła na salę i zobaczyła łóżko Weroniki oklejone obrazkami ze świętymi, to powiedziała, że z taką obstawą musiała wyzdrowieć. W dniu 28 stycznia lekarze stwierdzili, że Weronika jest całkowicie zdrowym dzieckiem i zalecili traktować ją, jak przed chorobą. Gdy jakiś czas później opowiadałam Pani doktor o moim pierwszym świadectwie, to się rozpłakała i powiedziała, że bez Pana Boga człowiek daleko nie zajdzie.

W trakcie choroby miało miejsce wiele dobrych zdarzeń. Dostawałam telefony od znajomych, w których mówili, co ofiarowali w intencji Weroniki. Przytoczę tylko kilka:

– Zadzwonił pewien człowiek, który miał problemy z alkoholem. Nie pił przez cały czas trwania choroby Weroniki, było to dla niego duże wyrzeczenie.
– Człowiek, który miał córkę w tym samym wieku co Weronika, nigdy nie chodził do kościoła. Przez cały grudzień chodził przed pracą codziennie na roraty na 6.00 rano.
– Pewien mężczyzna dwadzieścia lat nie był w kościele, nie chodził z rodziną nawet na cmentarz w Zaduszki, bo mówił, że wszystkie krzyże na cmentarzu się powywracają. W święta poszedł na Mszę świętą.
– Kobieta, której syn wcale się nie modlił, powiedziała, że ostatni raz widziała syna modlącego się, gdy był mały. Teraz widziała go, trzydziestoletniego mężczyznę, jak płacząc, modlił się o zdrowie Weroniki.

Dziś Różaniec jest moją ulubioną modlitwą. W żadnym miejscu, w którym Pan Bóg mnie postawi, nie wstydzę się mówić, że to Różaniec i Nowenna Pompejańska uratowały naszą córkę i nasze małżeństwo…”

/To jest obszerny fragment świadectwa z „Rycerza Niepokalanej” nr 2/2018 oprac. przez Michała Borka, gdzie znajduje się całość świadectwa, a także więcej zdjęć/

Za: rozaniec.maryjni.pl

Na kolejną część naszego cyklu internetowego, „Nie ma, jak u Mamy”, zapraszamy już za tydzień – 17 kwietnia. 


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Nie ma, jak u Mamy: Wielka Sobota Matki Boskiej
Nie ma, jak u Mamy: „Rekolekcje z Maryją” ojca M. Kopczewskiego – do odprawiania w domu
Nie ma, jak u Mamy: Zaufajcie Maryi!
Nie ma, jak u Mamy: Niezwykły (cudowny) różaniec z… fasoli
Nie ma, jak u Mamy: Maryja i ks. Dolindo
Nie ma, jak u Mamy: Koronka do Krwawych Łez Maryi
Nie ma, jak u Mamy: Koronka do Siedmiu Boleści Maryi – o tę modlitwę prosi nas sama Matka Boża
Nie ma, jak u Mamy: Świadectwo otrzymanej łaski, wyproszonej przez ręce Maryi
Nie ma, jak u Mamy: O różańcu ustami świętych, czyli dlaczego warto odmawiać różaniec
Nie ma, jak u Mamy: Matka Boża Dzieci Nienarodzonych
Nie ma, jak u Mamy: Cudowny medalik – noś go z ufnością na szyi!
Nie ma, jak u Mamy: Dlaczego sobota jest dniem szczególnie poświęconym Matce Bożej?